środa, 8 sierpnia 2012

CENTURION - Total War

Na początku wtręt osobisty - wybaczcie długą nieobecność. Niewyjaśnioną długą nieobecność... :P.


A teraz do sedna!

Strzeż się kotów marcowych.

Jakiś czas temu, kopiąc sromotnie dupsko Kartagińczykom w Rome: Total War, przypomniałem sobie o grze, która była pradziadem dla całej serii Total War - o tytułowym Centurionie z 1990, wydanym przez... Electronic Arts (jak sobie pomyślę, ile wspaniałych tytułów wydały te pijawki, aż się serce kraje; a swoją drogą:

nieoceniony RpgCodex... :D
No ale dosyć martyrologii. Centurion: Defender of Rome, w którego postanowiłem zagrać dla odświeżenia pamięci, okazał się całkiem przyjemną gierką nawet w dzisiejszych czasach i, co ciekawe, mógł naprawdę zainspirować twórców serii Total War. Mamy bowiem tu do czynienia ze strategią turową w skali kontynentalnej, podczas gdy bitwy rozgrywane są w czasie rzeczywistym (z aktywną pauzą). No, ale po kolei.

Pax Romana? Jaki Pax Romana? Raczej Bella, Horrida Bella.


Cała Galia została podbita. Cała? Nie! Jedna, jedyna osada...

Zaczynamy w roku 275 przed naszą erą. Nie do końca zgodnie z realiami historycznymi (umówmy się - z historią ta gra ma naprawdę niewiele wspólnego...) pod naszą władzą jest cały italijski but, pod swoim berłem mamy jedną armię rzymską (przez gardło mi nie przejdzie że to akurat legion) pod wodzą nieśmiertelnego Scypiona Afrykańskiego (Starszego). Twórcy oczywiście popuścili wodze fantazji, bo rzeczony wielki rzymski wódz urodził się raptem pięćdziesiąt lat później, ale co tam. Wokół naszej rodzimej prowincji same nieprzyjazne ludy - barbarzyńsko-grecka Europa, Afryka Północna pod berłem Hannibala i Kleopatry oraz Azja Persów, Armeńczyków i innych diadochów. Podział geograficzno polityczny jest umowny, ale nie przeszkadza to w radosnym podbijaniu kolejnych ziem.

Nasz cel jest dość oczywisty - mamy zjednoczyć te krainy pod wspólną flagą Unii Europejskiej, narzucając mieszkańcom owych terenów, czy marchewka jest owocem i czy Hellada powinna sprzedać Germanom Akropol. Mapa naszych przyszłych podbojów podzielona została na prowincje (zupełnie jak w Shogunie i Medievalu), które możemy podbijać jedną po drugiej, a potem raczyć nowych obywateli naszego dominium podatkami, dzięki którym nie posypie się nasz system emerytalny... znaczy, które pomogą nam utrzymać wojsko i flotę.

Kiedy nasz dzielny legion trafi do prowincji, która do nas (jeszcze) nie należy, otwiera się specjalne okno dyplomatyczne. Zazwyczaj jednak nie ma zbyt wielu opcji i choć zdarza się, że jakiś kraik przekonamy do dobrowolnego wstąpienia do naszej koalicji, większość rozmów kończy się na polu bitwy. I tu zaczyna się prawdziwa zabawa.

W centrum pełne zwycięstwo! Szkoda że prawa flanka się załamała.


Centurionie! Tam było dwóch Galów, piesek i dwa dziki - mieli przewagę liczebną...

Podobnie jak w Total War, bitwy to prawdziwe sedno gry. Jak wcześniej powiedziałem, rozgrywane są w trybie rzeczywistym, z możliwością pauzy, aby wydać stosowne rozkazy. Przed walką możemy odpowiednio ustawić nasze wojska (w linii, w klin, ze wzmocnioną którąś z flanek) i dobrać taktykę (stanie w miejscu, atak frontalny, manewr kannyjski, atak flanką). Samo w sobie ma to niewiele sensu - na początku nie znamy wrogich sił i ich ustawienia, więc zazwyczaj ustawiałem swoich wojaków w miejscu i czekałem na to, co zrobi przeciwnik. Nieraz skutkowało to tym, ze moi legioniści z rozbawieniem obserwowali, jak Hannibal cofa środkową linię i oskrzydla nieistniejące wojska kawalerią. Niby kupa zabawy, ale wygląda to średnio. 

Ciekawą opcją jest samo wydawanie rozkazów już w ogniu bitwy - niby możemy każdej jednostce (zależnie od poziomu trudności jest to 500, 400 lub 350 ludzi) powiedzieć gdzie iść, ale jest pewien haczyk - rozkazy wydawać możemy tylko tym kohortom, które są w zasięgu głosu dowódcy - generalnie, im lepszy centurion (konsul?), tym głośniej krzyczy. Nawiązania do Asteriksa cisną się same... W każdym razie w grze sprawdza się to różnie - z jednej strony manewrowanie dowódcą tak, aby zdążyć do newralgicznych punktów bitwy jest emocjonujące, z drugiej zazwyczaj mamy za mało czasu na reakcję - jednostki poruszają się jak muchy w smole, a wróg prawie zawsze atakuje frontalnie (lub flanką, co wychodzi na niemal to samo), więc zanim zdążymy w ogóle zorientować się, gdzie nasze linie pękną, jest już za późno na ratowanie sytuacji. Najlepiej po prostu do trudnych bojów posyłać najlepszych dowódców, którzy bez problemu obejmą swoim bojowym wrzaskiem całą armię. Niezbyt to realistyczne (jakoś nie wierzę, że Scypion Afrykański wrzeszczał lepiej niż jakiś tam Marius), a do tego mocno ogranicza możliwości taktyczne. Z drugiej jednak strony walki z niezbyt mądrym AI są przez to ciekawsze.

Scypion i jego ukryty atak - wrzask na pół pola bitwy. W oddali po prawej Dumbo niespiesznie szuka swojej mamy.

Chleba i igrzysk. W zasadzie igrzyska wystarczą...

Twórcy postawili na innowacje i wprowadzili do Centuriona minigry - tak jest, już w 1990 ta zmora wciskała się natarczywie do produkcji EA(tm, jakby nie było). Są dokładnie dwie i obie stanowią odpowiedź na błagalne z początku (potem nieco bardziej natarczywe) prośby znudzonych Rzymian o jakąś rozrywkę. Otóż lud pragnie zobaczyć walkę gladiatorów lub wyścigi rydwanów. O ile ta pierwsza to prosta (prostacka wręcz), nic nie wnosząca do gry młócka dwóch napakowanych kolesi (lub jednego kolesia i jakiegoś dzikiego kota), która dość skutecznie poprawia nastroje w stołecznej prowincji, o tyle wyścigi rydwanów to zupełnie inna bajka. Jest trudna - naprawdę, nie wywalić się na pierwszym zakręcie jest ciężko, nie jest to może model jazdy z Gran Turismo, ale daje się poczuć, że jedziemy całkiem prymitywnym wózkiem. Poza tym na wyścigach można stawiać rządowe pieniądze! I przegrywać! (ewentualnego wygrywania rządowych pieniędzy i reperowania nimi budżetu, jako miłośnik polskiej polityki nie biorę nawet pod uwagę). 

Ale tak zupełnie serio - wygrywając na wyścigach można zdobyć dość kasy, by odciążyć wszystkie prowincje z przykrego obowiązku płacenia podatków. Ja jednak nie należę do miłośników ścigania się, więc tą opcję zupełnie olałem. Na szczęście (w przeciwieństwie do nudnych walk gladiatorów) nikt mnie do tego nie zmuszał (oprócz wyższych poziomów trudności, gdzie nawet lekkie opodatkowanie podbitych ziem może skończyć się katastrofalnym we skutkach buntem; tyle że zdobywanie funduszy w ten sposób jest realistyczne i logiczne jak fabuła Final Fantasy X).

Rzym. po prawej kibice FC Spartakus przygotowują się do ustawki.

Jest trudno...

Jest k....a trudno! O ile wygrana w grze na najłatwiejszym poziomie trudności nie nastręczyła by problemów stadu kretów w jutowym worku, o ile ktoś położyłby je na myszce, a podbój ówczesnego świata zajmuje jakieś dwie godziny, o tyle na wyższych poziomach to już inna para kaloszy - twoje dzielne wojska nie ustoją w starciu twarzą w twarz nawet przeciwko drużynie greckich filozofów, na widok kawalerii srają po tunikach, a na sam ryk słoni... sami popatrzcie:





Jakby tego było mało, dość dokuczliwe na najniższym poziomie trudności najazdy barbarzyńców, tu zamieniają się w sadystyczną orgię nienawiści do gracza. Nie dość, że są częste, to jeszcze w trymiga zredukują nasze imperium do kilku prowincji, a na dodatek zniszczą kilka armii. Nie mam pojęcia, jak wygrać na Emperorze, nawet nie chcę próbować - za bardzo szanuję swoje nerwy i... monitor.

Zarządzanie krajem, po zmianie trudności, także zmienia się z sielankowego "jak to wszyscy kochają życie pod berłem Rzymu" w "Unia chce wprowadzić małżeństwa gejów!". Nawet niskie podatki prowadzą do rebelii, a kasy ciągle jest mało.

...i zabawnie.

Twórcy pokusili się o dorzucenie do gry kilku "easter-eggs". Sam odkryłem zaledwie dwa (oba w Egipcie), ale podejrzewam, że jakbym mocniej wgryzł się w rozmowy dyplomatyczne, coś jeszcze bym znalazł. W każdym razie Kleopatra wygląda wypisz wymaluj jak Liz Taylor z głośnego ongiś filmu Kleopatra, a poza tym, jeśli odpowiednio do niej zagadamy, zaprosi nas do swojej alkowy. Gdyby nie to, że Wasteland oferował seks z trzynogą prostytutką, uznałbym to za pierwszą scenę erotyczną w poważnej grze na PC (zaraz ktoś mi udowodni, że Japończycy byli i w tym pierwsi :P). Podobno nacelowanie na jakiś piksel w prowincji Galia zaowocuje komunikatem "cała Galia podbita przez Rzymian. Cała?...", co jest oczywistym nawiązaniem do przygód Asteriksa. Niby nic, a cieszy (choć jest to niepotwierdzone - przeczytałem o tym na jakimś forum, sam nie zdołałem znaleźć piksela).

Pewnie w 1990 ten kawałek nogi robił wrażenie :D.

Veni, vidi i tym razem naprawdę vici.

Ogólnie rzecz biorąc gra jest świetna. Nie tylko uruchamia się pod Win XP bez żadnych emulatorów (na Vista i W7 nie próbowałem), do tego chodzi płynnie i daję masę radochy w podbijaniu znanego ówcześnie świata. Grafika, choć dość umowna, jest czytelna i nie powoduje odruchów wymiotnych - wszystko jest całkiem przejrzyste, tła bitew i okien dyplomacji są sugestywne, a portrety barbarzyńców to małe dzieła sztuki. Pomyśleć, że całość zajmuje bodaj jedną dyskietkę! A przecież oprócz oprawy zmieścili tu całkiem przyjemną muzykę. Niesamowite! Dzisiaj podobne gry zajmują po 3 płyty DVD, a i tak połowę danych trzeba zasysać ze STEAM'a.

Walki, zwłaszcza na wyższych poziomach trudności, są szalenie satysfakcjonujące - o ile zdołamy je wygrać. Pomimo tego, że losowość pewnych zdarzeń potrafi sfrustrować (nie ma jak najazd Partów już na początku gry - normalnie się odechciewa), a mninigierki dodano chyba tylko po to, żeby irytować graczy, w całość gra się niesamowicie fajnie. Niby zarządzanie prowincjami jest uproszczone, ale wystarcza, aby mieć poczucie, że oddano pod naszą kontrolę ładny kawał świata, no a bitwy - jak na tamten czas - to prawdziwy majstersztyk.

Moim zdaniem Centurion jest tym dla fanów TW, czym Wasteland dla fanów Fallouta. Tak więc nie czekajcie dłużej - Centuriona można za darmo ściągnąć z neta (gra ma status Abaddon) i po rozpakowaniu odpalić. Ave, drodzy gracze i do zobaczenia na Via Appia!