czwartek, 3 maja 2012

ROBIN HOOD - Legenda Sherwood

Na początku był Commandos - Za linią wroga i... nie przypadł mi do gustu. Także kolejne części tej taktyczno-zręcznościowej gry nie wywoływały na moich ustach szczególnej radości. Ot, pograłem, przegrałem i zapomniałem. Jednak seria zyskała spory rozgłos i całą rzeszę zwolenników, stąd nic dziwnego, że zaczęły powstawać jej klony. Jednym z nich był Desperados: Wanted Death or Alive niemieckiego studia Spellbound Entertaiment (które ostatnio zasłynęło kastracją i całkowitym zdewastowaniem Gothica, tworząc mega-gniota Arcanię), ale zrażony do "izometrycznych skradanek" nawet po niego nie sięgnąłem. Dopiero recenzowany tutaj Robin Hood-Legenda Sherwood był moją pierwszą grą tego typu, którą przeszedłem. I kocham każdą sekundę, jaką spędziłem przy tej produkcji!

Run, Robin, run!
Fabuła, jak można oczekiwać, to kalka jednej z wersji historii o Robin Hoodzie - dzielny sir Robin wraca z wyprawy krzyżowej, aby ze zgrozą stwierdzić, że dom jego i ziemie, po śmierci ojca głównego bohatera, zostały zagrabione przez Kościół... tfu! Złego Szeryfa Nottingham w spółce z królewskim namiestnikiem - niesławnym Janem Bez Ziemi. Tej podłej dwójce niestraszne są machloje i machinacje na rynku nieruchomości, a także grabieżcze pobieranie opłat abonamentowych (ze staroangielskiego - podatki) od uciskanego ludu, a ich cel jest jasny niczym słońce - koronować paskudnego Jana na tron królewski, choć prawowity król - Ryszard Lwie Serce - jeszcze dycha, tyle że siedzi w niewoli u Austriaków (szerzej o tym, dlaczego Leopold V zamknął Ryśka TUTAJ) i czeka na wykupienie za niemałą sumę 100 000 funtów. Rzecz jasna dwaj intryganci nie kwapią się z zebraniem stosownej sumy - co nałupią z ciemiężonego ludu, wydają na piwo, kobiety i śpiew. Skądś to znamy...

Pobojowisko w centrum Lincoln.

Na szczęście Robin, jako lojalista, regalista i zapewne papista, nie może dopuścić, aby taka niesprawiedliwość spotkała pomazańca bożego (choć nieżyczliwi ćwierkają, że idzie raczej o odzyskanie dóbr rodowych, ale kto by ich tam słuchał). Z sobie tylko znanych przyczyn, intrygi Jan i Szeryf knują nie w Londynie, a w Yorku, Nottingham i Leicester, co jest Robinowi na rękę, bo większość tych miejscowości sąsiaduje z tytułowym lasem Sherwood. Mając przed sobą cel, byłemu właścicielowi Locksley nie pozostaje nic innego, jak rozpocząć budowanie podwalin pod rewolucję proletariacką, aby przywrócić na tron Prawowitego Pierwszego Sekretarza - Ryśka o pseudonimie agenturalnym Lwie Serce!

Mówiąc prościej, naszym zadaniem będzie zebrać sto tysięcy funtów (w tamtych czasach była to kwota niebagatelna - dość, by odkupić od Abramowicza Chelsea), oraz nie dopuścić do koronacji Jana (kradnąc mu regalia; bez głupich skojarzeń!).

Klimat gry nie nawiązuje do nowszych produkcji o wesołym rozbójniku. Najbliżej mu do Przygód Robin Hooda z Errolem Flynnem z 1938 roku. Nie uświadczymy tu Herne'a, czarnoskórego muzułmanina (o imieniu Apsik :P) czy brutalnego Australijczyka. W dzieciństwie czytałem jakąś wersję opowieści o Robinie, która miała być tą jedyną prawdziwą (główny bohater nie był tam szlachcicem, a banitą został za zabicie jelenia i dwóch żołdaków; tytuł nadał mu potem Ryszard Lwie Serce), ale szczerze mówiąc historia opowiadana przez film z 1938 oraz grę studia Spellbound wydają mi się najzabawniejsze. Banita biega w zielonych rajtuzach i z piórkiem przy kapeluszu, kocha się w pięknej Marion, a jego towarzysze to Will Scarlet, Braciszek Tuck i Mały John. Mamy więc wszystko to, co powinno znaleźć się w opowieści o przygodach rozbójnika z lasów Sherwood.

Marion?! O niewierna!!
Sama rozgrywka to typowa "izometryczna skradanka" - dowodzimy kilkuosobowym składem banitów, który przed większością misji możemy dowolnie skompletować (często nie musimy nawet zabierać tytułowej postaci). Cele misji są różne - a to kogoś uwolnić, a to coś ukraść, a to z kimś po prostu pogadać, a osiągniecie tego jest zawsze bardzo trudne - ulice miast, które nas interesują, patrolują żołnierze lojalni wobec uzurpatora, a my musimy tak wykorzystać specjalne zdolności członków zespołu (na przykład Robin może kogoś ogłuszyć ciosem od tyłu, braciszek Tuck wiąże nieprzytomnych, a Mały John zawleka nieboraków w bezpieczne miejsce, żeby przypadkiem ktoś ich nie znalazł), aby przemknąć się pod nosem wroga. Gra daje nam w tej kwestii zupełną wolność - niektóre grupy żołdaków po prostu ominiemy, inne skłócimy, rzucając im pod nogi złote monety, czy odwrócimy uwagę za pomocą celnie rzuconego pomidora. Jeśli mamy krwiożerczą naturę, możemy zwyczajnie spróbować zabić każdego na naszej drodze, ale nie polecam - wróg ma zawsze przewagę liczebną. 

Najfajniejszą rzeczą w tej grze jest fakt, iż twórcy nie stworzyli jakichś bezsensownych, liniowych ścieżek (np. że w jakiś miejscach MUSIMY wykorzystać konkretne zdolności, inaczej nie przejdziemy) - o nie, to w jaki sposób wykonacie zadanie, zależy tylko i wyłącznie od was. Macie ochotę pobawić się z gniazdem os, rzucanym przez Tucka na grupy wrogów? Albo sieć? Oczywiście szybko wyrobicie sobie jakieś strategie, a na akcję będziecie zabierać z grubsza ten sam skład banitów, stosując podobne sztuczki, ale uwierzcie mi - da się tą grę przejść niemal każdą kombinacją w doborze ludzi. I nie oznacza to, że gra jest łatwa! O nie nie, nie raz zgrzytniecie zębami, pomstując na twórców gry - Tego nie da się przejść! To niemożliwe! A po chwili przyjdzie wam do głowy jakiś pomysł, który... spali na panewce. A potem kolejny, aż wreszcie się uda.
JAK. JA. MAM. TAMTĘDY. PRZEJŚĆ!?
Bardzo ciekawie rozwiązano aspekt gry pomiędzy misjami. Robin ma w Sherwood swoją kryjówkę, gdzie może kazać rekrutom (o nich za moment) szkolić się w walce i strzelaniu, zbierać zioła, gotować udźce, szyć sakwy, hodować osy (czyli wytwarzać gniazda), zaplatać sieci czy strugać strzały do łuku. Wszystkie te przedmioty dość szybko się zużywają w trakcie misji, warto więc zadbać o odpowiedni ich zapas. Do tego możemy wykonywać w Sherwood mini-misje, polegające na... atakowaniu transportów ze złotem! I uwierzcie mi - jest to nie tylko genialny pomysł, ale i genialne wykonanie! 

Pamiętacie sceny z różnych filmów o Robinie, w których banici rzucali się z gałęzi na linach, strącając jeźdźców z koni? Pamiętacie sidła z siecią, podnoszące całą grupę żołdaków do góry? Pamiętacie wilcze doły? Że o zwalonych pniach drzew na drodze nie wspomnę. Te wszystkie elementy tu są i sprawdzają się znakomicie. Twórcom udało się przy tym uniknąć niepotrzebnych skryptów - po zatrzymaniu konwoju (kilka różnych map i scenariuszy wydarzeń - od ataku na poborcę po odciążenie z towarów wozu kupieckiego) wszystko zależy od nas. Możemy pokazać się przeciwnikom, którzy zaczną nas gonić i powpadają w sidła i wilcze doły, możemy nakazać naszym wojom spuścić się na linach i nieco przetrzebić liczebność oddziałów wroga, albo stosować te same taktyki, co w czasie wykonywania zadań: związać jakiegoś przeciwnika w walce, zajść od tyłu innym banitą i trzepnąć w ucho, aż zobaczy gwiazdki; obrzucić osami, siecią, złotem - naprawdę niewiele ogranicza naszą kreatywność!

Marion zaciąga zakute łby w zasadzkę.
Fantastycznie rozwiązano również kwestię zabójstw - zapewne pamiętacie, Robin nigdy nie należał do szczególnie krwiożerczych bohaterów (chyba że był Australijczykiem, no ale jak się ma geny misia koala to można być psychopatą, to zrozumiałe). Tutaj, w zasadzie, jeśli chcemy, możemy przedzierać się przez szeregi wrogów, zostawiając za sobą ścieżkę posoki (zabijając mieczem, łukiem czy dobijając nieprzytomnych), ale to się zwyczajnie nie opłaca, ponieważ im więcej mamy na swoim koncie morderstw, tym gorzej postrzegają nas ludzie (wszak to z chłopstwa rekrutują się wrodzy piechurzy, główne mięso armatnie Jana) i tym większą darzą nas niechęcią. A wtedy żegnajcie poborowi, żegnajcie ręce do pracy przy wykonywaniu strzał. Z resztą duża rzesza wyznawców Robina bardzo pomaga przy końcu gry. Znacznie lepiej wyjdziecie, omijając lub po prostu ogłuszając wrogów.

Grafice należy się osobny rozdział, słowa uznania i deszcz nagród. Gra, jak już wspomniałem, została wykonana w 2D i prezentuje nam widok w rzucie izometrycznym - nie ma więc shaderów, efektów świetlnych i reszty tego badziewia, przez które palą się karty graficzne; a mimo to RH:LoS urzeka oprawą, bo o ile postaci i animacje są co najwyżej poprawne, to tła i rysunki map to po prostu małe dzieła sztuki - najchętniej wydrukowałbym je sobie na dużym formacie i powiesił nad łóżkiem. Budynki są wierne średniowiecznym realiom, place są tam, gdzie powinny, a na podgrodziu nie brakuje chlewów, gnojowisk i wygódek. Dawno już tak mocno nie wsiąkłem w klimat, jak przy RH:LoS. Inna sprawa to wierność realiom - w Yorku byłem całkiem niedawno (pozostałych miast z gry nie widziałem) i nijak wizja twórców nie pasuje mi do tego, co pamiętam (rozkład ulic, położenie katedry), ale z drugiej strony od XII wieku minęło sporo czasu. Tak czy owak nie traktujcie produkcji Spellbound jako prawdy objawionej (po historii chłopaki jadą jak chcą, ale tak jest z każdą opowieścią o banicie z Sherwood).

York


Pozostałę elementy grafiki - menusy, interface, przedmioty - wykonano poprawnie i praktycznie do wszystkiego mamy łatwy dostęp, bez zbędnego myślenia "w co ja do cholery klikam"? I dobrze, w wymagających produkcjach powinniśmy walczyć z wrogiem a nie kulawym interfejsem. 

Muzyka i dźwięki są niezłe, idzie je znieść, chociaż polski dubbing żołnierzy zrobił z nich kompletnych idiotów - nie mam pojęcia, czy to zamierzenie twórców, czy naszych tłumaczy, bo w wersję oryginalną (hehe - niemiecką rzecz jasna :P) nie grałem. Poza tym lokalizacja jest świetna i sama w sobie zawiera jeden smaczek - za głos Robina odpowiada pan Janusz Zadura, który w pierwszej części Shrecka wcielił się w monsieur Hooda; dla przypomnienia:


Efekt zwala z nóg ;).

Jedyną poważniejszą wadą Robin Hooda jest nierówny balans trudności - granie na Łatwym poziomie jest wręcz za łatwe, podczas gdy pozostałe to już pewne wyzwanie. Szkoda, że twórcy nijak o tym nie informują, bo pierwszy raz (zrażony po Commandosach) przeszedłem grę na najniższych ustawieniach trudności i kilka razy zdarzyło mi się ziewnąć. Dobrze wam radzę - zacznijcie od średniego poziomu komplikacji!

Stworzyć grę wymagającą myślenia, ciekawą, głęboką, ale taką, po którą sięgnie każdy i każdy odnajdzie coś dla siebie to ogromny wyczyn. Przepiękna grafika 2D (pokażcie mi jakąkolwiek grę 3D która tak wygląda!), łatwe do zrozumienia zasady, niesamowity klimat i w jakimś sensie powrót do młodych lat, gdy z gumką nałożoną na krzywy patyk biegaliśmy po lesie, kłócąc się o to, kto z paczki będzie Robin Hoodem (u mnie to było przedwczoraj...:P) - to wszystko powoduje, że dziś odpala się tą grę z radością i dziecięcą ciekawością. Do zobaczenia w Sherwood!

3 komentarze:

  1. Szkoda, wielka szkoda, że my nie potrafiliśmy tak dobrze wyeksportować trochę przywłaszczonego honorowego zbója na zachodnie rynki, tak jak to anglom się udało.
    Do Robina zawsze czułem pewną słabość (?!) - w końcu z tenże bohater zaludniał grę komputerową, którą jako drugą w życiu widziałem na oczy.
    http://www.youtube.com/watch?v=MTA3Q8jZXA0&feature=related

    Mieć pięć lat i grzmocić żołnierzy o nieczystym sercu to była frajda. Choć większą było ganianie po okolicy patykiem w ręku i okładanie kolegów (:D)
    Niestety, kolorów wtedy stary telewizor Unitra nie wyświetlał...

    Co do Sir Ryszarda to niestety moja wiedza historyczna o tej postaci ograniczała się do do tej pory do podejrzeń o skłonność do chłopców.

    ps. racja Comandos był nudnawy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Angole mieli znacznie większe możliwości (w ogóle kultura anglosaska obecnie dominuje w Europie i krajach "pierwszego świata").

    W Robin of The Wood grałem na Commodore, ale do dziś nie mam pojęcia, o co chodziło (muszę obejrzeć w całości ten filmik! Dzięki za linka ;) ). W ogóle legenda o romantycznym rozbójniku była całkiem nośna i fajna.

    Co do Komandosów - co kto lubi, mi nie przypadli do gustu, choć IIWŚ zawsze mnie interesowała. Z natury jestem raczej niecierpliwy :P.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam do pobrania tej gry:
    http://www.klasykismak.pl/2016/06/robin-hood-legenda-sherwood-pl-download-pobierz.html

    OdpowiedzUsuń