piątek, 9 marca 2012

Stonekeep - spóźnione objawienie.

     Na początku musimy wyjaśnić jedno - Stonekeep nie był rewolucją, możemy zachwycać się nad tym czy innym aspektem gry, ale tak naprawdę gra wydana w 1995 roku była o dwa-trzy lata spóźniona. Niemniej jednak to tytuł na tyle ciekawy, że warto i dziś po niego sięgnąć.
    Czym właściwie jest Stonekeep? To stary, dobry "dungeon crawler", RPG widziane z perspektywy pierwszej osoby w stylu Eye of the Beholder (wydane w 1990 roku) czy Dungeon Mastera (wydany w 1987 roku). Daty podaję specjalnie, aby pokazać, jak bardzo gameplay i sposób prezentowania fabuły był w Stonekeep zapóźniony. 
      Całość opowiadała o perypetiach młodego rycerza Drake'a, który schodzi do podziemi zniszczonego zamku, aby powstrzymać straszliwego Khull-Kuuma przed dalszym niszczeniem świata (bo swoje już nabroił). Tak - macie prawo ziewać, znów bowiem naznaczony przez los bohater bierze w swoje ręce przyszłość całej ludzkości i mierzy się z pradawnym złem. I nawet nie mogę powiedzieć, że fabułę broni data wydania - w 1995 pomysł nie tylko nie był świeży, on już wówczas trącił myszką...
                                     Jeden z naszych towarzyszy

       Drake porusza się po podziemnych labiryntach z pomocą klawiszy (strzałka w bok to obrót o dokładnie 90 stopni, a strzałka w przód to ruch o dokładnie jedną krateczkę - przypomnę, że Ultima Uderworld, pozwalająca na patrzenie w dowolnym kierunku powstała już w 1992 roku), za pomocą myszy zaś wykonuje różnorakie czynności - podnoszenie przedmiotów, rzucanie, atakowanie, etc. Swojej przygody nie musi przeżywać sam - może liczyć na pomoc kilku mieszkańców podziemnego świata (od sztampowych krasnoludów, po nieco dziwniejszą i zdecydowanie nienormalną wróżkę, aż po zdecydowanie mocno trzepniętego w łeb Wahookę).
       Tak, technologicznie również mamy do czynienia z towarem nieświeżym, odpalając go (zwłaszcza dziś) niemal czujemy stęchliznę, a jeśli mieliśmy wcześniej przyjemność pograć we wzmiankowaną Ultimę Underworld - rwiemy włosy z głowy i walimy pięścią w ścianę. 5 lat zajęło twórcom zrobienie gry FPP, w której każdy poziom jest płaski jak stół, w której lenistwo grafików widać na niemal każdym kroku (choćby tekstury ścian - wiele poziomów różni się od siebie jedynie kolorem), w której wreszcie mamy powielone błędy w mechanice, znane z Eye of the Beholder - unikanie magicznych ataków, rzucanie czymkolwiek przez godzinę, aż wróg, który nie może do nas podejść padnie i tak dalej. Sprawy nie ratuje fakt, że dialogi są... no... właściwie ich nie ma - Drake dociera do miejsca, w którym ma z kimś gadać i gada - sam, bez naszej ingerencji. Cudownie, prawda?
       A jednak będę was przekonywał, że to gra bardzo dobra, choć nie wybitna, i naprawdę warto dać jej szansę. Innymi słowy koniec z wylewaniem kubła pomyj - Interplay w dawnych czasach robił gry genialne, mimo że niemal zawsze kulała w owych produkcjach mechanika (oj, Fallout...), a bugi potrafiły robić z gry ser szwajcarski (oj, Fallout...). Tak jest i tym razem.
                     Wahooka, czyli zgubne dla umysłu skutki nadużywania grzybków.

       Stonekeep na początku wali gracza obuchem przez łeb, zaciąga do swojej jaskini i żąda, by go pokochać. A z każdą kolejną chwilą spędzoną przy tym tytule nasz afekt do Stonekeep rośnie. Najpierw uderza nas klimat - sugestywna (i wbrew pozorom naprawdę dobra jak na 1995 rok) grafika i efekty świetlne, dzięki którym czujemy się jak w najprawdziwszym lochu. Do tego dochodzi intrygująca muzyki i dźwięki na naprawdę niezłym poziomie. Atmosferę buduje fakt, że kartę postaci i mapę musimy... znaleźć. Po tym, jak w nasze łapki wpadnie dziennik, mamy dostęp do statystyk Drake'a, opisu przedmiotów i innych, przydatnych informacji.
          Rzeczone dialogi - mimo że nie mamy na nie wpływu, ich słuchanie (wszystko udźwiękowione, łącznie ze znajdowanymi zwojami) to czysta przyjemność, głównie dzięki temu, że po raz kolejny Interplay zrobił grę, pakując w nią całe tony niezłego humoru - śpiewające skrzaty (bynajmniej nie hey ho), nadgorliwy Wahooka, Królowa Śniegu - wszystkie te postacie mają dość lekki charakter, a osoba odpowiedzialna za writting spisała się doskonale. Poziom rozmów niewiele odbiega od tego z Fallout'ów, choć z racji konwencji nie mamy tu ciężkich tematów, dramatycznych wyborów i tym podobnych rzeczy - raczej wesoła, dająca masę frajdy zabawa. Choć i tu nie obyło się bez potknięć - wzmiankowane skrzaty śpiewają swoje chore piosenki za każdym razem, gdy przechodzimy przez ich teren i po dwudziestu minutach spędzonych w ich królestwie miałem naprawdę dosyć.
                                          Specjalnie dla was - scena batalistyczna! :)

          Walki są dość wymagające, zwłaszcza jeśli nie używamy żadnych "tajnych ułatwień" (niemal najlepszy mieczyk w grze dostępny już na pierwszym poziomie...), zagadki typowe dla staroszkolnych cRPG nie są frustrujące i pomimo kilku miejsc, w których można na trochę utknąć, całość przechodzi się miło i przyjemnie.
         Co z tego, że jest liniowo? Co z tego, że mamy niewielki wpływ na wydarzenia w grze (choć to my je popychamy do przodu, to jednak... ciągle do przodu)? Co z tego, że gra już w 1993 roku byłaby uznana za przestarzałą? Jest fajna! Gra się świetnie, opcji możliwych do wykorzystania w trakcie walk jest multum, a nasi towarzysze mają ciekawe osobowości.
          Na co więc czekacie? Odgrzebać stare CD Action (chyba jedyna forma wydania tej gry w Polsce i to w 1999 roku!!), instalować dos-boxa i grać! Czekając na Legend of Grimrock...

3 komentarze:

  1. Ale żeby tak Panie 5 lat nad tym siedzieć i 5 mln zielonych wyłożyć? Chyba trochę przesadzili. A w ogóle to im się zwrócił nakład finansowy?
    Na stronie polskiego fana Stonekeep przeczytałem, że było też podejście pod sequel, ale tym razem po paru latach zarzucili prace, ale w 2001 zarzucili. No proszę was, już dawno mieli F1 i F2 a tu dalej prace nad Stonekeep trwają. Oczywiście nie grałem i nikogo nie zamierzam obrażać, ale trzeba trochę też biznesowo to oceniać.
    Humor na pewno ratuję grę i podnosi grywalność bo chłopaki z tej stajni o to dbali.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasę wtopili, to pewne. Jeszcze żeby aktorzy byli dobrzy - podobny efekt można było osiągnąć znacznie mniejszymi kosztami. Z drugiej strony - gra jest robiona sercem i dlatego jak dla mnie jest świetna.
    Czy im się zwróciło? Za moich czasów ta gra w Polsce kosztowała 169 zł (normalna cena w tamtych czasach), jakby odjąć za pośredników, to wychodzi, że musieliby sprzedać jakieś 50000 egzemplarzy. Biorąc pod uwagę niemały marketing i zaskakująco wysokie noty w gazetach - mogło się udać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam ja również jestem fanem starej gry Stonekeep która w tamtym czasie była naprawdę niezłą grą cdyby wszystkie takie gry były ja stonekeep nie mówię o grafice ale samym sensie gry. Czy ktoś może wie czy jest druga część Stonekeepa lub czy ktoś nad nią pracuje ? dajcie znać. Czy ma ktoś polską wersję gry Stonekeep podrzudcie linka do polskiej wersji
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń